Dziś opiszę moje wrażenia po zastosowaniu maski Oriental therapy - maska oczyszczająco-odświeżająca.
Kiedyś w trakcie buszowania po drogerii Hebe natknęłam się na promocję. Maska normalnie kosztuje ok. 8zł, ja ją kupiłam za nie całą piątkę. Skład ma bardzo przyjemny, mnóstwo roślinnych ekstraktów, brak alkoholu, ale niestety zniechęcać mogą parabeny. Nie jestem ich wielbicielką, raczej ich unikam, ale nie dajmy się zwariować.
Otworzyłam opakowanie po solidnym peelingu (który zrecenzuję wkrótce) i od razu dotarł do mnie mocno ziołowy zapach. Absolutnie nie odrzuca, może nie jest cudowny, ale po prostu neutralny. Z saszetki wyciągnęłam bawełniany kompres. Był bardzo mocno nasączony, dzięki czemu grzecznie dopasował się do twarzy i nie spadał nawet jak siedziałam.
Spędziłam z maską jakieś pół godziny, czyli tak jak zalecił producent. Nie zauważyłam jakiegoś nadmiernego odświeżenia, ale buźka nie była nieprzyjemnie ściągnięta tylko ładnie nawilżona. Na cerze pozostała warstwa składników aktywnych, postanowiłam jej nie ścierać, tylko poczekać aż wchłonie się do matu.
Rano obudziłam się z idealnie matową cerą, zero błyszczenia, buzia była wypoczęta.
Stan mojej skóry bardzo się poprawił, ale nie przypisuję tego jednorazowemu użyciu maski, a zmianie pielęgnacji, co z pewnością wkrótce opiszę.
Niemniej jednak warto spróbować. Gdy będę miała jeszcze raz okazję ją kupić, to na pewno to zrobię:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz